
Na początek mała dygresja. W tej chwili uwielbiam moją pracę, ale to nie oznacza, że spędzę w niej resztę życia. Mam nadzieję, że to w miarę oczywiste.
Póki co, praca pozwala mi na spokojne życie, a połączenie lekkiej pracy fizycznej z umysłowym hobby, jakim są rozwój mojej firmy, blogowanie i dochody pasywne, jest mistrzowskim połączeniem.
Oj, czuję, że to będzie troszkę osobisty wpis.
Jak to było w Polsce?
Kilka lat temu, w Polsce, zaczynając jeszcze na studiach, pracowałem w dużej firmie – dziś powiedziałbym modnie, że „w korpo”. Nienawidziłem swojego życia, swojej pracy, a przede wszystkim nienawidziłem wyścigu szczurów i wszechogarniającego, wiecznego stresu zawodowego.
A do tego zarabiałem naprawdę marne pieniądze – to były czasy zanim jeszcze wynagrodzenia poszybowały w górę.
Spóźnienia do pracy – bo nie chciało mi się wstawać rano i bez przerwy przestawiałem budzik na „jeszcze pięć minut”. Zmarnowane soboty – albo jakaś delegacja, albo jakieś szkolenie. Zmarnowane niedziele – bo już od rana nie mogłem przestać myśleć co mnie czeka w poniedziałek, jakie spotkania, sprawy, problemy i stresy pojawią sie tym razem.
Postanowiłem odejść i założyć własny biznes, ale do tego potrzebne były pieniądze. Nie chciałem brnąć w kredyty, więc wpadłem na pomysł wyjazdu na rok do Anglii, żeby zdobyć fundusze. I tak już tu zostałem, odkrywając przy okazji zupełnie inne, spokojne życie.
Gdzie pracuję teraz i co robię?
Pracuję jako robotnik, szeregowy pracownik produkcji w firmie, która zajmuje się produkcją niewielkich układów klimatyzacji i wentylacji. Jest to moja któraś z kolei praca w Anglii, pierwsza w jakiej zdecydowałem się pozostać na dłużej. Firma w której pracuję jest solidna, jestem w moim dziale jedynym imigrantem co ma dla mnie znaczenie.
Niestety, jest wielki minus. W zasadzie tylko jeden. Bardzo niskie zarobki, praktycznie bez możliwości ich podwyższenia. Pensja niedaleko od angielskiej płacy minimalnej. Nie ma żadnej drogi awansu z mojego szeregowego stanowiska, nie ma również możliwości podnoszenia kwalifikacji aby podwyższyć zarobki. Z jednej strony to dobrze – absolutny brak jakiegokolwiek stresu, z drugiej na dłuższą metę to mógłby być problem.
Atmosfera pracy świetna, praca 8 godzin z czego 7 godzin to praca a łącznie 1 godzina to płatne przerwy, do tego dofinansowana przez firmę kantyna z ciepłym, choć prostym pożywieniem i napojami, ubrania służbowe finansowane przez firmę, prywatne ubezpieczenie medyczne, prywatny fundusz emerytalny. Mam w firmie dwóch dobrych znajomych z którymi widujemy się również poza pracą (w pubie co jakiś czas) więc możliwość pogadania z nimi podczas pracy to dodatkowy bonus.
Do tego każdy pracownik ma własną klimatyzację i ogrzewanie na swoim stanowisku pracy. Czysto, jasno, wielkie okna, miło i przyjemnie. Praca bardzo lekka, troszkę montażu, troszkę rysunków technicznych, jakiegoś przykręcania śrubek… Nigdy nie sądziłem że będę kiedyś pracował w fabryce, ale tu mógłbym zdecydowanie zostać na dłużej. Cieszę się, że kilkakrotnie zmieniałem pracę na początku żeby w końcu trafić tutaj.
Do tego całkowity brak nadgodzin, co dla mnie akurat jest wielką zaletą (kilka razy musiałem odejść z pracy ponieważ nadgodziny były wręcz wymuszane). Z drugiej strony takie nadgodziny (możliwość) to fajna rzecz kiedy zbliża się jakiś większy wydatek (nadgodziny są z reguły wyżej płatne, w mojej poprzedniej pracy było to odpowiednio 120%, 150% i 200% po południu, w piątki i soboty, w niedziele.
Oczywiście są negatywy.
Taka prosta praca ma swoje negatywy – czasami jest nuuudno i monotooonnie, ale póki co pozytywy przeważają, i to jeszcze jak!
Powód 1: Kompletny brak jakiegokolwiek stresu.
Zapomniałem, co to jest stres w pracy.
Wstaję rano i idę do pracy z uśmiechem. Kończę pracę i idę do domu z uśmiechem. Nic mnie nie spotka. Żadnych problemów, żadnego stresu, żadnych terminów, spotkań, narad, kompletnie nic.
Lekka i przyjemna praca w miłej atmosferze. I tyle.
W porównaniu z moimi poprzednimi zajęciami – jestem wreszcie szczęśliwy i spokojny przez te 8 godzin.
Dodatkowo – poza pracą w ogóle nie myślę o pracy. Nigdy. Bo o czym tu myśleć?
W korpo – pracowałem czasami do późna, w weekendy jakieś delegacje, jakieś szkolenia – tutaj zamykam drzwi fabryki w piątek o piątej i sekundę później przenoszę się do prywatnego życia, w którym myślenia o pracy po prostu nie ma.
Powód 2: Świętość dla zasad, przerw i lunchu.
Lunch w „korpo” w Polsce.
Zatrzymywałem służbowe auto gdzieś pod McDonaldsem, wbiegałem na jakiś kawałek plastiku zapity kawą, dojadałem po drodze do auta.
W biurze jedliśmy jakieś sałatki – przy komputerze, na szybko, byle jak.
Lunch robotnika.
Po pierwsze, porządne kantyny. Po drugie – pięknie skoszona trawka na zewnątrz (to na lato).
Po trzecie – automatyczny podział na tych, którzy mają żony, i na kawalerów.
Żonaci wyjmują starannie zapakowane plastikowe pojemniki. W rogu – kanapeczka. W drugim rogu – jabłuszko. W trzecim rogu – troszkę czipsów. W czwartym rogu – batonik.
Kawalerowie nie mają tak dobrze. Zamawiamy jakieś kanapki albo proste dania na gorąco. Ale zawsze jest przecież piątek.
A w piątki jest to:
Nigdy nic nie smakowało mi tak bardzo, jak angielska „breakfast barm” po kilku godzinach pracy fizycznej.
Trzy plastry smażonego bekonu, dwie przepołowione kiełbaski, dwa sadzone jajka, pieprz, masło i smażone pieczarki na górę.
Idziemy sobie na trawkę, siadamy, wyjmujemy gazety (ja akurat mojego Kindle) i wcinamy. To się nazywa życie! Proste przyjemności są najlepsze…
Przerwy.
Czas na przerwy jest święty i nienaruszalny.
Pamiętam, kiedy na początku zdarzało mi się kończyć jakąś pracę czy zanosić jakieś papiery do biura na granicy rozpoczęcia przerwy albo tuż po.
Wzrok, jakim reszta robotników mnie potraktowała, wybił mi z głowy takie pomysły.
Przerwa to przerwa – rzecz święta i tyle.
Powód 3: Zmiana poglądów, skręt w kierunku konserwatyzmu.
Nie ukrywam, że nie miałem „własnych” poglądów.
Mój światopogląd kształtowała Gazeta Wyborcza i Tygodnik Polityka, a konkretnie ich działy „opinie” i „felietony”.
A wystarczyło spojrzeć na Polskę z oddali, czy obejrzeć jeden odcinek brytyjskiego Question Time, żeby wyrobić sobie bardzo szybko przekonanie, jak bardzo niski jest poziom polskich mediów.
Polacy podzieleni na Hutu i Tutsi i napuszczeni na siebie nazwajem – „czołowi” publicyści zapraszają po jednym skrajnym przedstawicielu każdego z plemion i mówią: ring wolny, okładajcie się, po czym spokojnie wystawiają faktury na setki tysięcy. To ma być publicystyka?
Ty chyba, Lisie, i ty, Olejnik, nie widzieliście nawet minuty porządnej publicystyki, jeśli tę chamówę którą serwujecie Polakom nazywacie „dziennikarstwem”…
Do tego dochodzą zmanipulowane do granic możliwości gazety. Lub czasopisma. I jedna, i druga strona.
Przez lata byłem przekonywany, że Patriotyzm to powód do wstydu, że Polska Flaga to powód do wstydu, że Polski Hymn do powód do wstydu i że najlepiej byłoby całą tę Polskę zaorać i nazwać Europą.
Oglądałem paradę w czasie której Prezydent szedł na czele pochodu niosącego orła z czekolady, otoczony ludźmi z różowymi flagami, a jedyna Polska Flaga była przyczepiona psu do obroży. To miało być nowoczesne i fajne. To i tak dobrze, bo przecież jeszcze nowocześniejszy i „fajniejszy” Polak wsadziłby tę flagę w coś, co zostałoby po tym psie.
Wystarczyła chwila, żeby zorientować się jak Brytyjczycy podchodzą do tematu własnego kraju i własnej flagi.
I serce mi rośnie, kiedy widzę, że Polacy nie dali się wpuścić w bagno „nowoczesnego patriotyzmu, czyli sprzątania kup po psie”. Owszem, trzeba sprzątać po psie. Ale sprzątanie psiej kupy to sprzątanie psiej kupy. I nic więcej. Nie bądź idiotą.
Poznałem życie. Poznałem wartość podstawowych zasad.
Moje poglądy zdecydowanie skręciły w kierunku konserwatyzmu.
Czym dłużej żyję pośród ludzi z różnych klas społecznych (a nie tylko lemingów podobnych do mnie, jak w Polsce), tym bardziej jestem przekonany jak ważne są podstawowe zasady.
Dyscyplina w szkole. Nauka historii własnego kraju. Szkoły zawodowe – wyposażające ludzi w fach w rękach. Porządne matury i trudne studia, a nie te żenujące zjawiska które mamy teraz.
Kara śmierci dla zwyrodnialców. Z powodów ekonomicznych, jeśli nie innych. Skazujemy dzieci na śmierć obcinając budżety szpitalom, skazujemy emerytów na śmierć każąc im żebrać jak psy na korytarzach szpitali na kilkuletnie terminy wizyt, a jednocześnie szastamy milionami na ludzi, którzy postanowili nie być ludźmi.
Asymilacja imigrantów czy uchodźców z kompletnie innych kręgów kulturowych, a nie multikulturowość. Chcesz żyć i pracować w Europie? Żaden problem. Ale to jest nasz kontynent, kraj, nasz dom, który nasi przodkowie budowali przez wieki, i to Ty masz się dostosować do niego a nie my do Ciebie.
Jeśli zaproszę Cię do mojego domu, a Ty zrobisz mi kupę na dywanie pośrodku dużego pokoju, to Cię z mojego domu wyproszę i już nigdy nie wejdziesz do niego ponownie.
Palenie flagi, wyłudzanie zasiłków i unikanie pracy czy otwarte demonstrowanie nienawiści do kraju, w którym są gośćmi? Imigrancie – zrobisz coś takiego, to wylatujesz z Europy kopniakiem z dożywotnim zakazem powrotu. I kropka.
Bo wszystko ma swoje granice, także demokracja i prawo do demonstracji.
Kolejna sprawa. Tolerancja. Tolerancja to tylko tolerancja. Nadużywane w dzisiejszych czasach słowo, które kompletnie straciło swoje pierwotne znaczenie. Tolerancja to nie znaczy akceptacja. Tolerować to tylko… tolerować. I tyle.
Więc nie każcie mi akceptować pięćdziesięcioletniego pajaca, który paraduje z gołym tyłkiem po centrum miasta. I nie każcie mi akceptować tego, że ten pajac jest „artystą”, który robiąc kupę do wiadra na scenie „nowoczesnego teatru” ma prawo nazwać to „sztuką” i kazać sobie za tę „sztukę” płacić pieniędzmi podatników.
Owszem, mogę to tolerować. Jakoś będę. Ale nie każcie mi tego akceptować.
Powód 4: Połączenie lekkiej pracy fizycznej z umysłowym hobby.
Mistrzowskie połączenie.
Muszę przyznać, że to moja ulubiona sprawa. Lekka praca fizyczna, po której jestem troszkę zmęczony fizycznie, i typowe umysłowe hobby jakim jest rozwój własnej firmy.
Teraz doszedł do tego jeszcze blog, wkrótce książki a później aplikacje na telefony komórkowe.
Takie połączenie jest mistrzowskie.
Ostatnio zacząłem również wstawać o 5.30 żeby rozwijać swoje projekty. O 8 kończę i mam zrobione więcej, niż kiedyś przez całe popołudnie i wieczór.
Powód 5: Robię własnymi rękami produkty, które służą ludziom w całej Europie.
Byłem, widziałem, cieszyłem się jak dziecko.
Mamy dostęp do zamówień, czasami wraz z adresami klientów. Kilka razy pojechałem na wycieczkę zobaczyć rzeczy, które stworzyłem w pracy.
Jakaś uczelnia, jakaś biblioteka, jakaś firma. A w niej zainstalowane i pięknie pomalowane produkty, które zbudowałem wraz z kolegami.
Wrażenie było nie-sa-mo-wi-te.
Nareszcie robię coś, co ma sens, co służy ludziom, czyli nam wszystkim.
Do tej pory nie rozumiem, po co były niektóre korpo-spotkania w mojej starej „profesjonalnej” pracy i jaki był właściwie ich sens.
Idę prosto. Idę prostą drogą.
Nie muszę być milionerem. Nie muszę mieć Ferrari. Jeździłem Ferrari, wcale nie byłem zachwycony, szczególnie po zjechaniu z toru na zwykłą drogę.
Nie chcę zakładać spółek, optymalizować podatków, tworzyć jakiegoś międzynarodowego molocha i umrzeć obrzydliwie bogatym.
Zadowolony jest bogatym. A mnie zadowolenie sprawia proste, przyziemne życie i proste, przyziemne przyjemności. Wygodny fotel, „The Rainmaker” Grishama w ręku, i naprawdę niczego więcej nie potrzebuję do szczęścia.
No, dobrze, może jeszcze kogoś obok, w drugim fotelu 🙂
A Ty? Gdzie pracujesz i co robisz? A może też pracujesz w „prostej” pracy?